Zmiana nawyków, też żywieniowych, dbanie o sylwetkę, zdrowie, kondycję, czy miliony innych ważnych kwestii, na których nam zależy, musi założyć ścisłą współpracę z czasem. Myślę o czasie, który dzieli nas od chwili zapadnięcia pomysłu i postanowienia, do momentu, gdy osiągamy zamierzony cel. Współcześnie – z niewiadomych przyczyn – wielu zwraca uwagę na czas tylko wtedy, gdy ucieknie, gdzieś się zgubi, gdy minie niepostrzeżenie kilka miesięcy lub nawet lat. Czas nas goni, pospiesza, każe się mieścić w jakiś ramach i mało kto traktuje go jako sprzymierzeńca. Upływ czasu w pojęciu większości ludzi jest przerażający i stresujący, bo zbliża do nieuchronnego końca.
Czas – przyjaciel
A gdyby spojrzeć na czas inaczej? Potraktować go jako sprzymierzeńca w osiąganiu naszych celów? Załóżmy, że chcemy schudnąć, ale tak mądrze, opierając się na zdrowej diecie, ćwiczeniach i logice, która uchroni nas przed efektem jo-jo. Jeśli poważnie myślisz o zrzuceniu wagi, musisz zaakceptować fakt, że to będzie trwało. I musisz myśleć o tym bardzo pozytywnie – doceniać każdą, nawet najmniejszą zmianę, której uda Ci się dokonać. Inaczej, działając wbrew naturze czasu, zrobisz sobie krzywdę. Chwilo się odchudzisz, stosując agresywne, szybkie diety, czy suplementy, albo ćwicząc do upadłego na siłowni, a kiedy tylko zaniechasz takich drastycznych metod i wysiłków, zaraz wrócisz do stanu wyjściowego albo i jeszcze gorszego. I natury i czasu, który jest potrzebny na zmianę, nie tylko swojej fizyczności, ale i każdej innej, nie oszukasz. Dlatego traktuj czas jako swojego sprzymierzeńca. On od czasu do czasu pokaże Ci, jakie efekty udało Ci się już osiągnąć. A im dłużej będziesz się starał, tym efekty będą bardziej i szybciej widoczne. Ale nic na siłę, bo to się zemści.
Z logicznym odchudzaniem jest jak z szykowaniem się do maratonu – najpierw biegasz w kółko domu, potem wokół parku. A potem dopiero, powoli, przyzwyczajasz się do długich dystansów. I nie zrobisz tego w miesiąc, czy dwa. Tak to działa i trzeba to zaakceptować.
Lata folgowania i lata pokuty
Żadna dieta-cud, nawet najbardziej cudowna, najnowsza i najbardziej niezawodna (a w takie nie wierzę),nie wygra z czasem. Wbrew naturze jest nienormalnie szybkie odchudzanie, które piekielnie szkodzi zdrowiu. Wiem o tym z własnego doświadczenia – próbowałem różnych diet. Żadna nie działała.
Znalazłem więc własny sposób na mądrą dietę. Podzielę się moimi doświadczeniami.
Niegdyś byłem szczupły i bardzo wysportowany. Ale, kiedy zacząłem prowadzić własną firmę, musiałem stawić czoła przeróżnym stresom. Owszem, nie piłem i nie paliłem, ale z lubością sięgałem po poprawiające nastrój słodycze, za mało się ruszałem, a za dużo pracowałem. Efekt – po 20 latach okazało się, że choć jestem specjalistą z zakresu żywienia, potraktowałem własne ciało jak pierwszy lepszy uczniak. Przytyłem i to bardzo, zdrowie podupadło. I dopiero choroba sprawiła, że przyszło otrzeźwienie. Mając prawie 40 lat doszedłem do wniosku, że muszę drastycznie zmienić sposób życia i myślenia, bo inaczej zasapię się na ledwie kilometrowym spacerze. I w pasie będę mierzyć tyle, ile w klatce piersiowej, a klatę mam, zaiste, imponującą. Gdyby nie dobre, domowe, zbilansowane posiłki, zawsze gotowane w domu, byłoby jeszcze gorzej. Ale słodycze zrobiły swoje.
W Biblii jest mowa o 7 latach tłustych i chudych. Ironizując, można powiedzieć, że gdy sobie długi czas folgujesz, potem tyle samo przyjdzie Ci remontować to, co zniszczyłeś. Szczęściem nie musimy pokutować tak długo, jak długo grzeszyliśmy. Dzięki odkryciom współczesnej dietetyki, nauki o żywieniu, inżynierii sportowej i tysiącom innych dziedzin możesz się szybciej doprowadzić do stanu używalności. Niemniej - to wymaga czasu. W moim przypadku 20 lat zbyt małego ruchu i swoistego lenistwa musi zostać okupione co najmniej 2-3 latami bardzo świadomego, regularnego i restrykcyjnego dbania o siebie.
Nie stawiaj sobie nierealizowalnych terminów, nie walcz na siłę
Zmieniając nawyki żywieniowe, sposób życia, zastępując dużą część czasu spędzanego przed komputerem czasem na powietrzu, w ruchu, założyłem, że jeśli schudnę 2-3 kg miesięcznie, to całkiem wystarczy. To nie jest groźne dla organizmu, dla serca i dla głowy, która nie czuje oszalałej presji. Nie stawiam też sobie nieprzekraczalnej granicy, że – jeśli za pół roku nie będę wyglądał jak 30 lat temu, to rzucę się z mostu. Takie myślenie buduje poczucie stresu, który, złośliwie, blokuje zmiany i nie pozwala schudnąć. Nic na siłę! Słyszałem tysiące historii ludzi, którzy usiłują schudnąć, niemal się torturując. Jaki jest efekt? Ciało ich nie słucha, bo działają wbrew niemu, z agresją, bez długofalowego planu i bez prostej sympatii dla samego siebie.
Nie bądź ascetą
I na koniec jeszcze jedna ważna uwaga. Jeśli przez całe lata ulegałeś jakiemuś nałogowi, nie każ sobie rzucić go z dnia na dzień. Będzie temu towarzyszyła potężna trauma i stres – tak fizyczny, jak i psychiczny. Opowiem o swoim przykładzie uwalniania się od słodyczy. Kiedyś jadłem je codzienne, nie wyobrażałem sobie życia bez nich. W każdej sytuacji stresowej coś podjadałem.
Sukcesywnie, przez rok, powoli, krok po kroku odstawiałem słodycze. Najpierw dozowałem sobie codziennie nieco przyjemności, potem sięgałem po nie raz na kilka dni, później coraz rzadziej. A nagle - co stało się samo (jak i kiedy, nie wiem, pomógł przyjaciel-czas) - doszło do takiego zdumiewającego momentu, że stanąłem przed półką pełną słodyczy i patrzyłem na nie z kompletną obojętnością. Nie pojawiło się ssanie w żołądku, nie było najmniejszej potrzeby, by po nie sięgnąć. Czary!
Nie piję kawy i herbaty, więc ich nie słodzę, piję tylko wodę mineralną i soki bez cukru. A potrzebę słodyczy idealnie zaspakajam świeżymi i suszonymi owocami. I to kompletnie wystarczy.
Słodycze? A co to takiego?
Da się uwolnić od każdego złego przyzwyczajenia, czy nałogu, ale trzeba poświęcić temu czas (powtórzę to po raz tysięczny), nie wolno się zmuszać, terroryzować, atakować siebie. I trzeba też mieć jakiś „mobilizator”. W moim przypadku są nim długie, wysiłkowe ćwiczenia na ergometrze wioślarskim (wioślarzu) i codzienny, wyciskający siódme poty nordic walking. Więc kiedy staję przed półką ze słodyczami, od razu przychodzi mi do głowy sprzęt, na którym ćwiczę, czy trasa, którą właśnie rano przeszedłem. I choć ćwiczę i chodzę z wielką przyjemnością, to wolałbym nie dostarczać sobie kolejnych godzin spędzonych na spalaniu niepotrzebnych kalorii. To jest bardzo motywujące.
Oczywiście, nie będę robił z siebie świętego. Od czasu do czasu zjem coś słodkiego. Ale, wyznam Wam w tajemnicy – ani to smakuje, ani dobrze nie robi, bo często po słodyczach teraz już mnie mdli. I wtedy myślę sobie – „Dobrze ci tak, staryś, a głupiś! Było nie żreć!” I ta wyniosła myśl uwalnia mnie od słodyczy na kolejne długie tygodnie.
Krystian Wawrzyczek, specjalista z zakresu żywienia, technik i technologii kulinarnych
Zdjęcie: https://pixabay.com
Szukaj nas tutaj: