Z dedykacją dla Rodziny, która między grudniem 2020 a lipcem 2021
przeszła niejedno
Często, szczególnie teraz, kiedy mamy za sobą naprawdę niewiarygodne przeżycia (może się nimi kiedyś podzielimy, zobaczy się), zastanawiamy się, co nam, jako ludziom, jako gatunkowi, pozwala trwać w nieposkromionym, a zupełnie złudnym poczuciu własnej nieśmiertelności i odporności na przypadki losu. Naukowcy od nieskończonej wręcz ilości lat zachodzą w głowę nad tym fenomenem. Człowiek jest przekonany, że nie spotka go nic, co gremialnie przydarza się innym. Te konkretny ktoś, identyfikujący się jako „JA”, pracy nie straci, nie zachoruje, nie dopadną go przeróżne życiowe katastrofy. Oczywiście, są i tacy, którzy ich wypatrują, ale generalna skłonność ludzkiego rodu jest odmienna - wystarczy, że zaprzeczę złu, a ono mnie ominie.
Niespodzianki chodzą po ludziach
Na początku jest trudno ochłonąć po wiadomości, że kogoś, kogo się zna, spotkało jakieś nieszczęście. Ale - sprawdź to na sobie - po jakimś czasie dość sprawnie przechodzi się nad tym do porządku dziennego. Wiadoma sprawa, mózg chroni nas w ten sposób przed traumą. I dobrze, bo zwariowalibyśmy inaczej. Jednak, ciekawie reagujemy – na początku jest nam przykro, niektórych zemdli z chwilowego stresu, inni zasłabną na moment, będą przez jakiś czas przygnębieni. Jednak dość szybko można się z tym faktem oswoić. Bo to dotyka KOGOŚ. Nie nas.
Kiedy coś złego zdarza się komuś w rodzinie, nie tej całkiem najbliższej, ale bliskiej, wtedy stres jest większy. Ale też po czasie w jakimś stopniu ustaje, bo przecież mamy swoje sprawy, problemy, które nas zaprzątają. I powoli przechodzimy do porządku dziennego na tym, że ktoś bliski-nie-jednak-całkiem-najbliższy przechodzi trudny czas.
W takich sytuacjach pojawia się poczucie lekkiej nierealności, niby rozumiemy, wiemy, współczujemy, ale, nie będąc bezpośrednio dotkniętymi, dajemy sobie jakoś radę. I mówimy temu komuś, żeby się nie martwił (najgorsze, co można wtedy powiedzieć) i że rozumiemy, czy wyobrażamy sobie, co czuje (choć nie mamy o tym najbledszego pojęcia).
A kiedy nas, czy naszych ukochanych dopada to, co miało się nigdy nie zdarzyć, bo jest domeną INNYCH? Wtedy przychodzi czas prawdziwej próby.
Dlaczego mnie to spotkało?! A dlaczego nie?
Ludzki mózg dziwnie reaguje. Pytaniem, które rodzi się natychmiast, gdy spada na nas nieszczęście, czy naprawdę trudna i wymagająca piekielnego samozaparcia sytuacja, jest z reguły „Dlaczego ja?”. „Dlaczego mnie, nas to spotyka?”, „Czym sobie na to zasłużyliśmy?” - pytamy bezradnie. I, co jest nadzwyczajne, że czujemy się pokrzywdzeni i zaatakowani przez los.
Nieszczęścia są domeną INNYCH. MY jesteśmy poza. Tylko dlaczego? Skąd w nas, poszczególnych NAS, poczucie, że mamy swoisty immunitet, glejt na trudne sytuacje? Że to, co złe, powinno obchodzić nas z daleka? Dziwne, przedziwne to doświadczenie.
Dopiero, gdy świat wali nam się na głowę, możemy się sprawdzić. I dowiedzieć się, że życie wcale nie będzie spoglądało na nas łaskawie, bo MY to MY. To „my” nie wystarczy. I, jak się okazuje, nie wystarczy też żyć dobrze, czy być możliwie najlepszym człowiekiem. I takiego dopadnie katastrofa.
Próba, do której się dojrzało (albo i nie)
Jeśli potraktować straszliwe przeżycie jako wielką, decydującą próbę, która zaprowadzi w nowe, często ciekawsze, nieskończenie mądrzejsze obszary życia, da się wyjść z niej w miarę niepokiereszowanym. Niestety, ta świadomość i zrozumienie przychodzą po czasie, kiedy wreszcie sytuacja się unormuje. Kiedy jest się w środku koszmaru, wszystko zdaje się wirować, jak w oku cyklonu, a tam próżno dopatrywać się sensu.
Jeśli potraktować trudne przeżycie jako próbę, do której się dojrzało, by ją znieść, wszystko okazuje się swoistym komplementem losu. TY dostajesz, bo to TY właśnie, a nie ktoś inny, sobie z tym poradzi.
Poradzi, albo i nie. Jak pokazuje doświadczenie, można się podnieść po druzgocącym przeżyciu i być sto razy mocniejszym, można też roztopić się, niczym lody, które ktoś zastawił na pustyni.
Ile zależy od nas?
Czy da się przygotować na trudne sytuacje? Zdecydowanie nie. Bo i chyba nie ma nawet specjalnie sensu ich wyglądać, czy wyczekiwać. Czy da się je przetrwać z honorem i godnością? Zdecydowanie tak. Czy trzeba być do tego jakoś specjalnie predestynowanym? Z uporem twierdzimy, że nie. Istotnym jest tylko, by nie pytać w kółko - „dlaczego JA?” i nie stawiać się w pozycji ofiary.
Dlaczego TY? A dlaczego nie? Dlaczego to, co ciężkie ma przydarzać się tylko IM?
Sami na te straszliwości bardzo, bardzo często z uporem pracujemy, choć dowiadujemy się tego dopiero wtedy, gdy nas życie trzepnie w łeb. A tłucze nas po głowach z reguły dla przemądrej nauki. Szkoda, że to musi być tak dramatycznie bolesne, straszliwie stresujące i bolące po samo DNA. A gdyby tak mieć wcześniej świadomość tego, co się na siebie ściąga? Rozpoznać symptomy nadchodzącej tragedii, czy - w najlepszym wypadku - życiowej burzy? Masa zła, którego doświadczamy, mogłaby nie mieć miejsca, gdybyśmy umieli spojrzeć na własne życie z koniecznego dystansu i zawczasu zorientować się, że horyzont się chmurzy.
Przykre strasznie, że tego nie potrafimy. Uczymy się tej bezcennej umiejętności, gdy, jakimś cudem, uda nam się wyjść cało z koszmaru. A czasem się nie udaje… Czasem musi upłynąć mnóstwo czasu, nim zdołamy odkryć lepszą i mądrzejszą wersję nas samych. Albo i nie.
Joanna Gawlikowska
Zdjęcia: licencja Envato Elements
Szukaj nas tutaj: