Zdarza nam się często, z racji specyfiki branży, w której się specjalizujemy, odbywać tzw. spotkania biznesowe. Szefowie firm, właściciele hoteli, czy restauracji, itp., z którymi się spotykamy, operują czasem tak niewyobrażalnymi pieniędzmi, że można wpaść w hiper-kompleksy. Ale to bardzo często blichtr i robienie bokami na pokaz. Kiedy zdać sobie z tego sprawę, wychodzi się z takiego spotkania z poczuciem wewnętrznego spokoju. Dziś słowo o tym, jak się niepotrzebnie nie napędzać, gdy słyszy się przeróżnego rodzaju historie, jak to komu super idzie w życiu. Napiszemy z przymrużeniem oka o naszych ponad 20-letnich doświadczeniach ze spotkaniami biznesowymi. Podzieliliśmy je na kilka ważnych etapów - rund.
Runda zero - kto ma większe auto, czyli – oby Cię pokręciło!
Pierwszy etap spotkań biznesowych nazywamy potocznie, językiem psich właścicieli, "znaczeniem terenu" (wielu nazywa to gorzej!). Pierwszy, zezujący na boki rzut oka - kto czym na spotkanie przyjechał? Kto ma lepsze, dłuższe, mocniejsze, lepiej wyposażone auto. Strasznie to śmieszne. Pomyśl, że za taką wypasioną brykę może ten ktoś płaci takie pieniądze, że wakacje pod namiotem we własnym ogrodzie to dla niego mroczny obiekt pożądania. I zaraz będzie Ci lepiej. Nie samym autem człowiek żyje.
Pierwsza runda, czyli jak Cię widzą, tak Ci zazdroszczą
Teraz etap „rąk zahaczania”, że nieudolnie odwołamy się do mistrza słowa, Gombrowicza. Kto lepiej ubrany, w co, co na ręku nosi, czy zegarek wielki, wspaniały, czy całość się dobrze prezentuje, czy może uda się wypatrzeć w jego image’u jakąś skazę? Pół biedy, jeśli rozmówca brzydki, zaraz można sobie dodać punktów za urodę. Problem, jeśli Bozia adwersarzowi urody i postury (a nie daj Bóg jeszcze wdzięku i wymowności) nie poskąpiła, to deprecha murowana.
I znowu - to, co ktoś ma na sobie, wcale nie znaczy, że jest dobrym, szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Często, im bardziej wystawny, ostentacyjny jest styl noszenia się danego człowieka, tym więcej kompleksów i niepewności się za nim kryje. Zdaj sobie sprawę, że każde Twoje spojrzenie jest dla niego miernikiem wartości. I to on przejmuje się, co o nim myślisz. To prawdziwie zabawne.
Druga runda, etap stolikowy - droższe zabójcą drogiego
Nie da rady przejść biznesowanego spotkania bez komórek na stole. W sumie to taki dość nieuprzejmy sygnał - "Jesteś ważny w drugiej dopiero kolejności, bo, jeśli ktoś zadzwoni, to odbiorę, choć mam poświęcić czas tylko Tobie". Wg ludzi nieco wychowanych to wynik dość buraczanej świadomości. Z całym szacunkiem dla pysznych buraków.
Wykładanie, ostentacyjne, nowych, czy najnowszych telefonów to kolejny etap znaczenia terenu z gatunku „ja mam tu coś więcej do powiedzenia”. Jest na to prosty sposób. Albo, ironiczne, wyłóż na stół dwie komórki od razu, zyskując tym liczebną przewagę, albo nie wyjmuj ich wcale. Wtedy Twój rozmówca straci rezon, bo z czym ma porównać swój super-telefon? Sprawdzone, daje świetny efekt. Często z różnych przyczyn „napuszony” telefon po czasie trafia do torby.
Runda trzecia - walka kogutów, aż pierze lata
Kiedyś samochwała w kącie stała, teraz siedzi przy stole, w twarz rzucając rozmówcy, w czym jest doskonała, najlepsza i nie do pokonania. I jak jej się świetnie wiedzie, jak dyrektoruje milionom nieszczęśników, jak załatwia interesy ze wszystkimi największymi korporacjami w kraju. Owszem, wielu może się pochwalić nieziemskimi osiągnięciami, ale ironia polega na tym, że tacy ludzie z reguły wcale o nich nie mówią. Nie potrzebują aplauzu, bo sami siebie wystarczająco szanują i cenią za to, co robią. Więc jeśli ktoś wychwala się pod niebiosa, znaczy to tyle, że czuje się niepewnie, że chce zyskać sobie Twoją aprobatę. I często wcale nie wierzy w moc swojej pozycji i sytuacji materialnej, zawodowej, życiowej i czysto ludzkiej.
Runda czwarta - pogadajmy po ludzku (a jednak on ma w sobie coś z człowieka)
Dopiero po tym wszystkim, po całym cyrku odstawianym dla potrzeb drugiej strony, można wreszcie prosto, po ludzku i miło pogadać i załatwić sprawy. Czasem, na szczęście, udaje się obejść, czy pominąć którąś z rund.
Nie daj się zgnieść
Problem jest jednak dość złożony. Bardzo wielu ludzi wychodzi z takich spotkań z poczuciem, że inni potrafią nie wiedzieć co, że są królami świata, że wszystko wychodzi im od razu, jest im dane tylko dlatego, że istnieją. Na szczęście - nie ma na świecie takiego człowieka. Nikt nie jest w stanie dostać czegoś za darmo, bez ponoszenia za to konsekwencji, bez milionów wyrzeczeń, a często bez pracy ponad ludzkie siły.
To, co widzisz na spotkaniach biznesowych, to (dobrze albo i nie) przygotowany i wyreżyserowany spektakl. Chodzi, w większości przypadków, o to, byś poczuł się gorszy i słabszy, startujący z niższej pozycji. Zgodzisz się wtedy na więcej ustępstw za mniej wpływów, pieniędzy lub władzy.
Jeśli masz wysokie poczucie wartości, możesz na takie spotkanie przyjechać nawet rowerem, w T-shircie i jeansach, czy hawajskiej koszuli i klapkach (metaforycznie rzecz biorąc). Możesz nie mieć telefonu, nie mówić o tym, co już osiągnąłeś, a i tak uda Ci się zrobić biznes życia, czy rozpocząć interesującą współpracę. Wszystko zależy od Twojego poczucia własnej wartości.
Nie daj się nabrać na sztuczny blichtr i roztaczaną przed Tobą wizję świata, która czasem nie ma pokrycia w rzeczywistości. Staraj się uwolnić od złych emocji - zawiści, zazdrości, obarczania się winą za nieposiadnie 5 wysp, jachtu, czy milionów na koncie. Nigdy nie wiesz, jaką cenę Twój rozmówca musiał zapłacić za to, jakim Ci się pokazuje. Raptem pokazuje. Może widzisz przed sobą efekt lat potwornej udręki, walki o każdy dzień i grosz. A może efekt kredytów, zaciąganych długów. Może to rezultat starań i koszmarów, o rozmiarze których nie masz i wolałbyś nawet nie mieć pojęcia.
Joanna Gawlikowska, Krystian Wawrzyczek czerpiący sporą frajdę ze spotkań biznesowych; wynalazcy burakometru
Zdjęcia: DepositPhotos
Szukaj nas tutaj: