Współczesność sprawia, że coraz większa grupa specjalistów przeróżnej maści, właścicieli firmy, czy ich pracowników może działać w domu. I to nie tylko kwestia sytuacji, która spadła na świat zupełnie niespodziewanie wiosną 2020, gdy swoista kwarantanna wymuszona korona-wirusem nakazała wielu zmianę miejsca pracy i stylu życia. Dzięki Internetowi sporo zawodów nie wymaga już biura, specjalnego miejsca, a wystarczy biurko, komputer i Internet. I można działać.
Wielu żywi jednak wielkie obawy przed takim stylem pracy. Dom to miejsce, w którym się relaksują i z tego powodu czują, że jeśli połączą życie zawodowe z prywatnym, coś potężnie na tym ucierpi. Czy tak jest naprawdę? Opowiemy Wam o naszych doświadczeniach wielu, wielu lat pracy w domu.
Prehistoryczne początki pracy w domu
Nasza praca w domu zaczęła się już w 2001 roku, czyli piekielnie dawno temu. Pamiętamy czasy modemów, które skrzypiąc, nie chciały łączyć się z namiastką Internetu, która wtedy istniała. Pracowaliśmy tak naprawdę z telefonem w garści i komputerem z gigantycznym monitorem. Teraz takim kolos pewnie nie zmieściłby się na nawet największym biurku. Monitor miał tak olbrzymią obudowę i „kuper” (popularnie nazywany był monitorem z d…pą), że taszczyliśmy go we dwoje, by ustawić na stole. Stół był specjalnie wzmacniany.
Już wtedy stało się dla nas jasne, że jeśli nie przygotujemy sami siebie mentalnie, jeśli nie opanujemy wielu specyficznych jak na tamte czasy umiejętności, niewiele z tej pracy w domu wyniknie. Kiedyś taka decyzja zakrawała na szaleństwo. Teraz to sprawa normalna i banalna. Można znaleźć miliony porad, jak sobie z tym poradzić, co przygotować, jak zorganizować czas, itp. Kiedyś działało się w ciemno, intuicyjnie i na żywioł. Oczywiście, popełniliśmy setki błędów. Ale na czymś trzeba się było uczyć.
Praca w domu to nasze być albo nie być
Mamy w naturze niezależność. Fatalnie szła nam praca u kogoś, etat nas zabijał. Czyli praca w domu była jedynym wyjściem. Można było wynająć biuro, ale po co, skoro nikt nie miał do niego przychodzić, bo nie było takiej potrzeby. Z drugiej strony musieliśmy stworzyć sobie takie zawody i zajęcia, które pozwalały na pracę w domu. To akurat było piekielnie trudne, bo w tamtych czasach (ło Matko! Jak to brzmi?!) nie można było, ot tak, zacząć działać, np. przez Internet. Niewielu jeszcze kupowało w sieci, a jeśli już - to książki, muzykę, czy dosyć tanie, a potrzebne do normalnego funkcjonowania sprzęty, często pierwszej potrzeby. Stąd - chociaż już wtedy chcieliśmy się zająć na poważnie branżą luksusowego AGD - musieliśmy pomysł „zawiesić na kołku” na tak długi okres czasu, aż sama infrastruktura, rozwój sieci, dostępność Internetu i potrzeby naszych przyszłych Klientów się unormują i dookreślą. Jak się okazało czekaliśmy z tym kolejne parę lat - do przełomu 2006/2007. A wcześniej co? Ogryzać tynk ze ścian? Wiadomo, że jak trzeba, to się da - i tak, kawałek po kawałku docieraliśmy do swojego „Internetowego marzenia”. Pisaliśmy książki, uczyliśmy młodzież, zajmowaliśmy się handlem. A wszystko grzecznie w domu.
Nie dacie rady, bo nikt wcześniej tego nie robił!
Cośmy się nasłuchali wspierających słów: „Przecież w życiu nie dacie rady się z tego utrzymać!”, „Czemu siedzicie w domu? Macie takie dobre wykształcenie, każdy was przyjmie!”, „W domu pracować się nie da!”. Oczywiście, wszystkie opinie padały z ust osób, które nigdy, ale to nigdy, przenigdy w domu nie pracowały. Tzn. pracowały - w domowym ogródku, albo sprzątając. Sami wiecie, jak to działa. Wszyscy wiedzą lepiej.
I to pierwsza potężna przeszkoda, z którą przyjdzie się mierzyć tym, którzy chcą pracować w domu. Recepta jest prosta - nie słuchać, nie reagować i, co najważniejsze, nie tłumaczyć się. Ten, kto tego nie spróbował, nie zrozumie, a nie ma wcale potrzeby, by rozumiał.
Zrobiliśmy po swojemu i, mimo że nikt z naszych bliskich i „dalszych” nigdy nie pracował w domu, nam się udało. Nie tyle udało, ale sobie na to sami w pełni zasłużyliśmy, wyrzekając się mnóstwa rzeczy przez długie lata.
Jak zorganizować - na początku - pracę w domu?
Nasz pierwszy kłopot to odpowiedź na pytanie - jesteśmy w domu, czy w pracy? Jak to zrobić, żeby czuć się i działać tak, jakbyśmy byli w pracy i szef czekał na wypełnienie różnych zadań. To dość duże wyzwanie. Trzeba umieć panować nad sobą. Musisz określić, o której zaczynasz i o której skończysz, by obu terminów nie przesuwać. Nie możesz pół dnia nic nie robić, a potem odrabiać zaległość na szybko wieczorem. Pracując w domu, nie możesz ustawiać sobie luźnych godzin pracy, na zasadzie, „jakoś to będzie” - popracuję, kiedy będzie coś do zrobienia. To nie zadziała. Trzeba stać się swoim szefem, a to wymaga ogromnej konsekwencji. I, rzecz jasna, umiejętności zaplanowania dnia. I trzecia obowiązkowa cecha - umiejętność skupienia na pracy, gdy jesteś „w pracy”. W klasycznej pracy, poza domem, nie siadasz przecież co jakiś czas przed telewizorem, nie biegasz po bułki, nie układasz pasjansa. Nie przeglądasz godzinami portali społecznościowych. Wiesz, że Ci nie wolno, bo jesteś w pracy, za którą ktoś Ci płaci. Tu jest identycznie. Będziesz się obijać, zostaniesz bez jedzenia i kasy na opłaty. Czasem zastanawiamy się, że praca w domu jest bardziej stymulująca. A jeśli ma się własną firmę, to stymulujesz się automatycznie. I to 24/7. Bez litości. Nie pracujesz, nie jesz. Czysty układ.
Dobrze jest mieć w domu „biuro”
Gdy pracujesz w domu, idealnie jest mieć wydzielony specjalny kawałek na pracę. Spotkaliśmy się z takim stwierdzeniem, że do pracy w domu możesz zabrać się i na podłodze, czy leżąc w łóżku. Może to i racja. Ale wg naszych doświadczeń odrębne miejsce jest idealne. Wchodzisz tam i niejako zmieniasz naturę - z siebie prywatnego na siebie pracującego. Tzw. biuro, gabinet, jak zwał, tak zwał, musi mieć w sobie jakąś strukturę, ład i porządek, który niejako sugeruje mózgowi, że jest w innej przestrzeni, niż w domu. W domowym biurze musisz być kreatywny, odpowiedzialny, nie lenić się, a wypełniać postawione sobie zadania i wyzwania. Tam musisz realizować terminy i dokańczać projekty. Czy Ci się chce, czy nie. Wg zdania Marcina Osmana - „Nie chce mi się, dlatego to zrobię”. Dokładnie na tym polega praca w domu, gdyby ktoś miał wątpliwości, że jest tam prosto, super i bez stresu.
W domowym biurze musisz trzymać się w pionie. Żadnych bardzo domowych, przytulnych elementów, które by Cię „przesuwały” w przestrzeń prywatną. Chyba, że jesteś na tyle zdyscyplinowany, że Cię to nie rusza, ale na początku mało komu to wychodzi.
Jak nie dać się samemu sobie zwieźć siebie na manowce
Masz biuro, plan działań i nadchodzi dzień pierwszy, a wraz z nim… wielki KRYZYS. Bo pierwszym, co przychodzi Ci do głowy w pierwszej godzinie domo-pracy, to zrobić sobie kawę, poszukać czegoś dobrego w lodówce, zadzwonić do cioci, która od 5 lat nie ma od Ciebie wiadomości, albo sprawdzić wyniki meczu, wyborów Miss, czy czegoś, co jest do pilnego sprawdzenia. Jest miliard miliardów kwestii, które mózg Ci chytrze podsunie, byś nie zrobił tego, co trzeba. Chodzi mu, parszywcowi, o to, byś nawet nie zaczął i poszedł spać z paskudnym kacem moralnym. Musisz uważać, bo jeśli dopuścisz do takiej sytuacji, ona Cię może na początku pracy w domu przygnieść. I doprowadzi Cię sprawnie do takiego etapu, że będziesz przekonany, iż to nie dla Ciebie i że się nie da. A to jest nieprawda.
Pierwsze dni, czasem tygodnie, czy miesiące to czas prawdziwej próby. Ale, kiedy się ją przejdzie, leci gładziutko. Pytanie tylko, ile to będzie wymagało czasu?
Nasze smutne początki
Nam było łatwiej lub trudniej - zależy, jak patrzeć - bo byliśmy we dwoje. Czyli pokus „nic nierobienia” było dwa razy więcej. Mieliśmy jednak wspólne biznesy, więc szła za tym świadomość, że jeśli będziemy się obijać, wielka wizja pracy u siebie legnie w gruzach. I to szybko. Jeśli jedno nie zarobi, drugie też nie. Nie ma tak, żeby ktoś mógł wziąć na siebie obowiązek utrzymania rodziny. Ale, mimo takiej trudnej świadomości, wcale lekko nie było zabrać się za działanie.
Owszem, na początku domo-działania, zabraliśmy się dzielnie do pracy. Mieliśmy biuro w olbrzymim mieszkaniu w kamienicy, ale to było jedyne, co mogło nas napawać dumą. Bo kompletnie nie umieliśmy zarządzać czasem. To, co dziś robimy w pół godziny, kiedyś usiłowaliśmy nieudolnie pokonać przez cały dzień. Ale to byłoby proste do zwalczenia, gdybyśmy wpadli na pomysł, żeby mocno i wnikliwie zaplanować dzień.
Byliśmy totalnie niewydajni przez takie motanie się. Ktoś wywaliłby nas na zbite pyski po 10 minutach patrzenia, jak się kręcimy w kółko. Dochodziło to tego szalone poczucie wolności, które wiązało się z własną firmą i pracą w domu. To było jak najlepszy narkotyk. Nikt nam przecież niczego robić nie każe, nie zmusza, nie popędza. Kiedy zrobimy, wtedy będzie. Nie zrobię dziś, zrobię jutro. Mnóstwo takich „mądrości” przychodziło nam ciągle do głów. Byliśmy w stanie wyjść na spacer do pobliskiego parku (bo blisko, to przecież tylko 15 minut przerwy), czy pojechać do herbaciarni (w końcu, do cholery, pracujemy u siebie, więc coś nam się od życia należy). Byliśmy w stanie „jarać” się tym, że my mamy wolne, a nasi znajomi zasuwają. Wstyd nam teraz za to strasznie, ale trudno, czasu nie cofniemy. Tak się zaczyna.
Tyle w pierwszej części naszego wspomnieniowego tekstu o pracy w domu. Zapraszamy do ciągu dalszego.
Joanna Gawlikowska i Krystian Wawrzyczek - wielcy miłośnicy pracy w domu, których owa praca wychowała wedle swojej najlepszej wiedzy, choć często wbrew ich woli
Zdjęcia: Licencja Envato Elements
Szukaj nas tutaj: