Dziś o kwestii, która nurtuje nas od długich lat - o chceniu bycia szczęśliwym. Wszyscy dobrze wiedzą, że niektórzy ludzie tak po prostu, organicznie wręcz potrafią chcieć szczęścia, dobrych sytuacji i one się w ich życiu pojawiają, podczas gdy mnóstwo innych ściąga na siebie ciąg mniejszych, czy większych katastrof i niesympatycznych sytuacji. Psychologia dawno to zjawisko wyjaśniła. W sumie nie ma się tu nad czym specjalnie skupiać. A jednak…
Chcę, nie chcąc
Nieskończenie olbrzymia liczba ludzi nie czuje, tak głęboko, że jest coś warta, że zasługuje na szczęście. Przyczyn jest sporo, nie naszą rzeczą jednak nad nimi się skupiać. Interesuje nas, jak ten impas przełamać. Bo, jak, na szczęście, dowodzi życie całkiem licznych tych, którzy się z takiego stanu podnieśli, da się samego siebie przekonać, że można być szczęśliwym. Dlaczego? Dlatego, że się na to zasługuje. I nie trzeba szukać innych uzasadnień.
Kiedy nie chce Ci się chcieć
Problem jednak w tym, że przez całe długie lata tłumaczymy samym sobie, dlaczego szczęście nie jest dla nas. I kiedy tylko zdarzy się coś mało przyjemnego, złego, czy nawet bardzo złego, zaraz dołączamy tę sytuację do spisu dowodów na to, że szczęście nie jest dla nas. I rzecz się zapętla. Jak wierzyć, że możesz być szczęśliwy, skoro sam sobie udowadniasz, że się nie da?
Na szczęście da się zmienić swoje niechcenie bycia szczęśliwym, bogatym, cenionym itp., w chcenie. Da się pod prostym warunkiem, że będzie Ci się chciało chcieć.
Niestety, kiedy Twoja głowa nie jest odpowiednio wytresowana i wytrenowana, będzie robić, co jej się żywnie podoba, czyli na pewno nie będzie chcieć na zawołanie. Tego się trzeba, niestety, mozolnie i powoli uczyć – czyli chcieć tego, żeby chcieć. Brzmi dziwnie. Prosto też nie będzie, ale da się zrobić.
Pierwsze starcie
Pierwszy krok, jak to pierwsze kroki mają do siebie, do przyjemnych nie należy. Musisz zdecydować, że chcesz być szczęśliwy, bogaty, podziwiany, itp. Powiedz sobie - Ja… zasługuję na… Potwórz to kilka razy, świadomie, delektując się tą myślą.
Kiedy ją myślisz, jest ok., czujesz się w porządku. Ale za moment głowa zaczyna szaleć. Twój własny umysł, nie kto inny, jak on właśnie, zbojkotuje tę miłą myśl. Podsunie Ci nieskończoną wręcz ilość argumentów, dla których na pieniądze, sławę, miłość i szczęście nie zasługujesz. Nic sympatycznego. Już wtedy wiesz, że nic z tego nie będzie. Bo jesteś do niczego, nie dajesz sobie rady z samym sobą.
Taka reakcja jest, na szczęście, całkiem i zupełnie naturalna, normalna i trudno się jej nie spodziewać. Przypomnij sobie, jak trudno przekonać Cię do czegoś innego niż to, w co przez całe lata z uporem wierzyłeś. Tu jest tak samo. Wierzysz, że nie zasługujesz, więc nie zasługujesz.
Drugie starcie
Musisz zdać sobie sprawę z jednego - nikt na tym świecie (źle, prawie nikt, bo pewnie nielicznym się to udało) nie osiągnął celu od razu za pierwszym podejściem. A jeśli celem jest zmiana swojego nastawienia, rzecz jest tym trudniejsza. Bo wojna z własnymi przekonaniami jest potężnym wyzwaniem. Dlatego - choć za pierwszym razem „zarobisz w gębę” od samego siebie, Twoim zadaniem jest spróbować po raz drugi. I co? Znowu będzie mało sympatycznie, znowu dostaniesz po twarzy. Taki los początkującego.
Trzecie starcie
Sorry, nie będzie super finału, a zasada "do trzech razy sztuka" na nic się nie zda. Trzecie starcie ma charakter umowny. Będzie ciągnęło się tak długo, aż Twoja głowa odpuści i przyzna Ci rację.
Ile to może trwać? Długo, bardzo długo, pierońsko długo. Może się też nigdy nie stać. Wszystko zależy od Twojego samozaparcia i wściekłej konsekwencji plus cierpliwości. Nic nowego!
Musisz sobie X razy dziennie powtarzać to samo zdanie i znosić konsekwencje tego, co sobie mówisz. A konsekwencje będą wielorakie, wszystko zależy od stopnia Twojego "zepsucia". Im bardziej jesteś "zepsuty", tym trudniejszy będzie cały proces. Ale - z drugiej strony - i zwycięstwo słodsze.
Co Cię może czekać po drodze?
Przykro to pisać, ale po drodze zdarzy się sporo niedobrego. Wojna z samym sobą do łatwych nie należy. Ale - na pocieszenie - kiedyś zły stan odpuści, osłabnie, zaczniesz widzieć wszystko w innym świetle. A potem będzie dobrze, bo uwierzysz, że zasługujesz na szczęście. I ta wizja ma Cię trzymać przy życiu, czyli przy potężnym postanowieniu, że dasz sobie radę. Tyle na pociechę.
Teraz o tym, co może dziać się po drodze. Miło na pewno nie będzie.
Dopadną Cię nieskończone ilości pokrętnych myśli, począwszy od tych, że to wszystko i tak nie ma sensu i nie da efektu. Normalna sprawa, nie daj im się. W końcu padną na pysk przysłowiowy i się odczepią, ale to trochę potrwa. W czasie seansu myślenia o tym, że zasługujesz (najlepiej robić to regularnie, w podobnej porze, kiedy masz czas dla siebie; najlepiej kilka razy dziennie, żeby efekt był szybszy i mocniejszy), pojawią się rozpraszające Cię na wszystkie strony myśli. Normalne, mózg tak się broni. Kiedy je dostrzeżesz, wróć do myślenia o sobie. I tak w kółko. Trzeba nieco treningu, by nie dać się za bardzo rozproszyć.
Może być Ci smutno, przykro bez powodu, możesz beczeć w nieoczekiwanych momentach, też bez powodu. Normalne. Nie dzieje się nic złego. Potraktuj to jako element przechodzenia żałoby po swojej dawnej naturze.
Każdą przykrą, nawet całkiem banalną sytuację, możesz zacząć odnosić do tego, o czym myślisz na zasadzie dowodu wspierającego, że się nie da. Da się, tylko o tym pamiętaj. A złe sytuacje będą przychodzić nawet wtedy, gdy będzie Cię otaczać cała hałda szczęścia. Tyle, że wtedy lepiej sobie z nimi poradzisz.
Nie będzie Ci się chciało spędzać czasu na myśleniu, bo jest mnóstwo innych rzeczy do zrobienia. Tak to działa. Mózg czuwa. Twoją rolą jest się przemóc. Obiecaj sobie małą nagrodę, kiedy zrobisz, co do Ciebie należy. Później, w ramach postępów i po upływie czasu (trudno powiedzieć, jak długiego), dobre myślenie zacznie sprawiać Ci przyjemność i stanie się automatyczne.
Najgorzej jest na początku
Po co ta cała lista? Ma Cię zniechęcić na starcie? Nie, wbrew pozorom ma być podpowiedzią, co Cię czeka. Niewielkie to wsparcie, ale mądrzy ludzie, którzy doszli do niesamowitości, zawsze mówili - czekaj na najlepsze, szykuj się na najgorsze. Dlatego, gdyby wielu walczących ze sobą wcześniej wiedziało, co ich czeka, nie rezygnowaliby w połowie drogi, udręczeni przekonaniem, że nic z tego nie wyjdzie. Bo wiedzieliby, że inni, którzy przeszli tę drogę, przeżywali to samo. Bo, niestety, aż tak bardzo wszyscy się od siebie nie różnimy.
Po co to wszystko robić, skoro boli?
Bo, prawda jest smutna i przykra, to, co ważne, z reguły boli. Boli dochodzenie do istotnych kwestii, bo wymaga zmiany myślenia, a to boli, bo głowa nie chce, byś się zmieniał. Nie robi Ci na przekór. Ona taka po prostu jest. Lubi to, co zna, ma wrażenie, że jest Ci w tym dobrze, nawet, jeśli nie jest. Ludzki mózg jest pokrętny, ale niewiele można na to poradzić.
Nie daj się wkręcić w obiecanki, że istotne sprawy da się pokonać w dzień, dwa, czy tydzień. To bzdura. Poczytaj o, np., najlepszych sportowcach. Codziennie, do upadłego ćwiczą. Niby wariactwo, bo przecież są najlepsi. Ale kiedy przestaną ćwiczyć, przestaną też być na szczycie. A że im się nie chce, że ich wszystko boli, że rzuciliby to w jasną cholerę - to skutek uboczny drogi do ważnego celu.
Inaczej nie da rady.
Joanna Gawlikowska
Zdjęcia: licencja Envato Elements
Szukaj nas tutaj: